sobota, 15 września 2012

Finlandia - W drodze (2) - Helsinki!

Do wybrzeży Finlandii przybiliśmy płynąc cudowną, ogromną, lśniącą maszyną – promem Superstar. Na początku podróży z entuzjazmem małych dzieci skakaliśmy na górnym pokładzie od barierki do barierki, później spoczęliśmy sobie przy jednym ze stolików i zjedliśmy królewskie śniadanie w postaci kanapek z pasztetem, aż w końcu, nieco zmarznięci, zeszliśmy na dół i z braku miejsc siedzących na ogólnodostępnej sali rozłożyliśmy się ze swoimi plecakami na podłodze w korytarzu. Tam też szczęśliwie znaleźliśmy kontakt, mogliśmy więc podładować baterię od aparatu, zmęczonego naszym żywiołowym pstrykaniem na górnym pokładzie. I tam, niewyspani po wczesnej pobudce, zdrzemnęliśmy się odrobinę. Gdy się przebudziliśmy, sunęliśmy już pomiędzy fińskimi wysepkami i lada chwila mieliśmy być na miejscu.
Słoneczny Wypcałke na promie z portem i burzowymi chmurami w tle. Niczym gromowładny Thor!
Po wyjściu z portu byliśmy trochę zagubieni, i gdy tak staliśmy bezradnie na ulicy z mapą, podszedł do nas pewien pan. Planuję stworzyć osobny post – galerię ciekawych postaci spotkanych podczas podróży, w której powinno się z pewnością dla tego pana znaleźć miejsce, jednak ponieważ była to znajomość zaledwie dwuminutowa i właściwie nie zamieniliśmy ze sobą żadnego zrozumiałego dla obu stron słowa, opiszę go już tu. Był to pan w starszym wieku, koło sześćdziesiątki, latynos w koszulce z Ojca Chrzestnego i z dużą, pustą ramą na obraz pod pachą. Podszedł do nas bezinteresownie i widać, że bardzo chciał nam pomóc, ale niestety nie rozumieliśmy po hiszpańsku (ileż zaległości językowych do nadrobienia!)... W końcu, głównie na migi, wymachując żywiołowo swoją ramą, przekazał nam dokąd mamy iść, uśmiechnął się i odszedł.
Wypcałke zjada wielką poziomkę w Helsinkach. Na zdjęciu tego nie widać, ale na tym poletku rosły prawdziwe poziomki!
Tak rozpoczęło się nasze zwiedzanie Helsinek. Miasto podobało nam się, a przynajmniej mnie, średnio – nie jest duże na tle światowych czy choćby europejskich stolic, ale za to, mam wrażenie, klimatem bardzo wielkomiejskie, nastawione na robienie wrażenia. W dodatku nasze pierwsze doświadczenia z helsińczykami nie były zbyt pozytywne. Po całym dniu zwiedzania, mszy w jedynym w Helsinkach (i jednym z zaledwie kilku w całej Finlandii!) kościele katolickim – rozkoszna mała wspólnota, w której każdy trwa z przekonania, a nie z przyzwyczajenia i „dlatego że wszyscy” – i koncercie organowym w katedrze, który Wypcałka trochę rozczarował, a mnie całkowicie uśpił, ruszyliśmy ku upatrzonemu wcześniej na miejsce noclegu parkowi nad samym morzem. Po drodze jednak trafiliśmy na zaciszny zaułek, ocieniony z dwóch stron wysokimi krzakami, zmieniliśmy więc plan i postanowiliśmy zostać tam. W pobliżu co prawda mała grupka młodzieży siedziała na ławce i coś popijała, uznaliśmy jednak, że kiedy zrobi się późno, rozejdą się. Wkrótce wyszło na jaw, jak bardzo byliśmy błędzie – nie tylko nie rozeszli się, ale grupa urosła do jakichś dwudziestu osób i wszystkim było coraz weselej. Usiłując nie zwracać na to uwagi, położyliśmy się spać, ale ledwie to zrobiliśmy, w pobliżu namiotu zaszeleściły czyjeś kroki, a po chwili ciężki kształt zwalił się na nasz namiot, odbił się od stelaża i uciekł w ciemność przy akompaniamencie nieprzytomnego śmiechu. Bogu dzięki stelaż wytrzymał, ale nie chcieliśmy ryzykować ponownej niespodzianki, szybko zwinęliśmy więc obóz i ruszyliśmy w kierunku naszego pierwotnie zamierzonego miejsca noclegu. Trochę smutni, a przynajmniej mnie było bardzo smutno, choć wątpię, czy tamci figlarze zdawali sobie w ogóle sprawę, że mogli nam sprawić duży kłopot.
Urocza parka przed dworcem w Helsinkach
Reszta nocy upłynęła spokojnie. Zaplanowaliśmy sobie spędzić jeszcze jeden dzień w Helsinkach i odwiedzić bardziej zielone zakątki miasta, na północ od starówki – cmentarz Hietaniemi, park Sibelliusa i wysepkę ze skansenem Seuraasari. Cmentarz jest ogromny, pięknie położony, nad samym brzegiem morza, i pełen zmurszałych nagrobków i chylących się ku ziemi, zardzewiałych ławek. Niesamowity klimat. Poza tym pochowanych jest na nim cały szereg znanych fińskich osobowości. Uwieczniliśmy naszą wizytę tam, robiąc sobie zdjęcia przy grobie Tove Jansson, znanej oczywiście z powołania do życia Muminków (na temat literackich motywów naszej podróży można poczytać też tutaj).

Zmierzając już ku wyjściu z cmentarza napotkaliśmy na alejce śliczną, rozbestwioną wiewiórkę. Natychmiast postanowiłam ją nakarmić kawałkiem jednego z naszych hipsterskich zbożowych batoników. Porwała go bez zastanowienia prosto z mojej ręki, zjadła łapczywie i zaraz przyszła po więcej. W końcu nawet Wypcałek się przekonał i poczęstował ją, choć wcześniej trzymał się z daleka, roztaczając wizje wścieklizny, jaką na pewno ta mała krwiożercza bestia go zarazi, i zastrzyków w tyłek których bał się przez całe dzieciństwo. Oczywiście wkrótce uznał naszą rudą przyjaciółkę za swoisty cud i nie chciał mi za nic wierzyć, że takie rzeczy to akurat nic niezwykłego i w krakowskim parku Jordana wiewiórki też jedzą ludziom z ręki. Zdjęć zwierzątka niestety nie mamy, gdyż dosłownie chwilę wcześniej padła nam bateria od aparatu i okazja, żeby ją naładować, nadarzyła się dopiero następnego dnia w Turku.
Rzeźba w parku Sibelliusa
Jeśli chodzi o park Sibelliusa, największą atrakcją tam jest stojąca w centrum rzeźba – ogromna konstrukcja z dziesiątek metalowych rurek, stanowiąca rodzaj hołdu dla sławnego kompozytora, którego imieniem nazwany został park. Ponieważ dzień był piękny, spędziliśmy w parku jakieś pół godzinki, wylegując się na trawie. Następnie trafiliśmy na wysepkę Seuraasari, na którą wiedzie drewniany biały mostek. Naprawdę wspaniałe miejsce! Zielone, spokojne, z widokiem na zatokę, w sam raz na piknik czy posiadówę z książką. Tak nam się spodobało, że gdy po spacerku po skansenie natrafiliśmy na słoneczną polankę, postanowiliśmy zostać tam na noc. Przyjemnie było zasypiać i budzić się z widokiem na morze :)
Obozowisko na wysepce Seuraasari z widokiem na morze
Dalszy ciąg historii to wizyta w Turku, dawnej stolicy Finlandii, zostawmy jednak coś na kolejny post.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz