sobota, 9 lutego 2013

Fińskie specjały

Czas na kulinarne podsumowanie naszej wyprawy. Zdając sobie co prawda sprawę z horrendalnych cen żywności w Finlandii, zabraliśmy ze sobą solidne zapasy i większość naszych obiadów stanowiła konserwa na ciepło, niekiedy jednak pozwalaliśmy sobie na małe szaleństwo i kosztowaliśmy miejscowych specjałów, więc pewne pojęcie o fińskiej kuchni mamy. Ostrzegam jednak – nie spodziewajcie się przepisów, bowiem z racji tego że mam dwie lewe ręce do gotowania i, co gorsza, zero zapału, żadnych bałtyckich specjałów nie próbowałam samodzielnie odtworzyć. Jeśli ktoś poczuje się zaintrygowany, musi poszperać sam. :)

Ciekawe jest to, że o ile polska kuchnia jest dość charakterystyczna i nikt z nas nie ma większych problemów z wymienieniem jej tradycyjnych elementów (pierogi, bigos, żurek, barszcz etc.), o tyle mieszkańcy odwiedzanych przez nas krajów niejednokrotnie mieli problemy ze wskazaniem takich typowych dla nich frykasów.

W Estonii na przykład, gdy udaliśmy się do restauracji, którą poleciła nam pani z punktu informacyjnego, zapewniając że serwują tam tradycyjne estońskie dania, okazało się że w menu dominują banalne ryby i poprzestaliśmy ostatecznie na starym dobrym łososiu. Z kolei mustamakkara, ciemna kiełbasa o której pisałam tutaj, to w zasadzie odpowiednik polskiej kaszanki. Szczegóły i tu, a wygląda to tak (niezbyt atrakcyjnie):

[1]

Kolejny specjał wymieniony przez spotkanego Fina to gulasz karelski. Tutaj już wizualnie jest dużo lepiej. Zdjęcie pochodzi ze strony, na której znajduje się również przepis na tę potrawę.

[2]

Mięso renifera, frykas którego nie mogliśmy sobie odmówić, można na północy Finlandii zjeść naprawdę w wielu różnych postaciach. Są burgery z renifera, pizza z reniferem, kebab z renifera, zupa z renifera, a nawet konserwy z renifera. Podczas naszego pobytu w Wiosce św. Mikołaja Wypcałke zdecydował się na zupę, ja na kebab z frytkami. Ciekawe nowe doświadczenie, choć moim zdaniem mięso to nie różni się specjalnie od zwykłej wołowiny.
[3]
Dużo większe wrażenie zrobiło na nas łagodne, warzone zwykle w warunkach domowych piwo kotikalja. Naprawdę bardzo łagodne, właściwie przypominające lekko musujący kompot, ale bardzo smaczne i orzeźwiające. Na tej stronie znajduje się kilka sposobów przyrządzenia tego napoju, po fińsku co prawda – ale myślę, że po zaprzyjaźnieniu się z translatorem da się dotrzeć do sedna :)

[4]
O sahti nie będę się już tutaj rozpisywać, gdyż myślę że miało już swe pięć minut w relacji z podróży, gdy skupiłam się na naszej zawiłej drodze do zdobycia butelki tego specjału. W smaku jest mocne i zarazem bardzo owocowe, bardziej chyba nawet przypomina wino niż piwo. Poza tym dorzucę jeszcze tylko odnośnik do Wikipedii oraz informację, że polski browar Pinta wypuścił na rynek piwo Koniec Świata wzorowane na sahti. Jeśli więc ktoś jest bardzo ciekaw, a nie ma szans na zdobycie próbki oryginalnego fińskiego smakołyku (jak pokazuje nasza historia, jest to trudne nawet w samej Finlandii), zawsze można spróbować tego substytutu.

Jak już wspominałam, Finowie mają fioła na punkcie lukrecji. Przez naszego lapońskiego kierowcę obdarowani zostaliśmy wielką paką lukrecjowych cukierków, których pełno w tamtejszych sklepach. W paczce muminkowych żelek, które przywieźliśmy w prezencie swoim rodzinom, nie brakowało i czarnych lukrecjowych figurek, a podczas wizyty w Wiosce św. Mikołaja natrafiliśmy na lukrecjowe kuleczki o wdzięcznej nazwie... „Bobki renifera” :). W fińskich sklepach nie brak i lodów o smaku lukrecji, których miałam okazję spróbować.
Bardzo charakterystycznym dla tamtych stron smakołykiem jest również karelskie ciastko, zwane też karelskim pierogiem, którego – o ironio! – spróbowaliśmy dopiero w Estonii. I jeśli miałabym kiedyś mimo wszystko podjąć się przyrządzenia któregoś z poznanych podczas naszej podróży specjałów, to chyba byłoby nim właśnie to ciastko. Bardzo fajna słona przekąska z nadzieniem ryżowym.

[5]

Fotografie:
[1] Wikimedia Commons
[2] http://www.interklasa.pl/portal/dokumenty/ue048/Jedzenie.htm
[3] http://podroze.gazeta.pl
[4] http://www.kotikokki.net
[5] Wikimedia Commons

Finlandia - obrazy, obrazki

Opis fińskiej wyprawy miał być obszerny. Po relacji z drogi miał nastąpić cały szereg wspomnieniowych obrazków, poszczególne miasta, poszczególne chwile, poszczególni ludzie, bo co właściwie do tej pory zdążyłam opowiedzieć? Zaledwie zdać suchą relację z tego, jak się to wszystko odbyło.

Niestety, czas mija, z każdą minutą szczegóły nieubłaganie ulatniają się z pamięci, a ja byłam przez ostatnie miesiące bardzo zajęta, więc nie będzie chyba tak „na bogato” jak sobie to z początku zaplanowałam. Szczęśliwie jednak byłam na tyle zapobiegliwa, że na świeżo, jeszcze we wrześniu, przelałam na papier trochę obserwacji, na tym więc się oprę.

Zacznę od zwycięzcy konkursu na najpiękniejszy obrazek przywieziony z tej wycieczki. Wybór wyłącznie mój, bo też obrazek jedynie do mnie należy, Wypcałke go przegapił, wypatrując mocniejszych wrażeń.

Haapsalu. Późne popołudnie, praktycznie już wieczór, ale ponieważ jest lato, a na północy dzień jest dłuższy, wciąż świeci słońce. Przyćmione już trochę, bardziej złociste. Krążymy po miasteczku wraz z naszym kierowcą i jego przyjaciółką, szukając motelu, w którym mają zamówiony nocleg. Przemierzamy wąskie uliczki z niskimi, malowniczymi domkami z wyjściem wprost na ulicę. W progu jednego z nich siedzi mały chłopiec, opalony blondynek z niesamowicie niebieskimi oczyma. U jego stóp wygrzewa się w słońcu gruby kot. Kiedy nasz samochód się zbliża, chłopczyk z nieśmiałym uśmiechem cofa się do wnętrza domu. Patrzy na mnie, zakłopotany, pewnie zauważył, że się mu przypatruję.

Po prostu siedział sobie w progu, rozmyślał i obserwował. Kto z nas jeszcze tak robi? To taki prawie magiczny relikt dawnych czasów, kiedy nie było jeszcze komputerów, nie było innych elektronicznych dekoncentrujących cudów, a wyobraźni i marzeń wszyscy – dzieci szczególnie – mieli pod dostatkiem.

Fot. www.sxc.hu